Blue Monday to
według Sky Travel najbardziej depresyjny dzień roku. Ma on przypadać w
poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia. Mimo, że założenie to nie ma
żadnych naukowych podstaw i jest wyśmiewane oraz uważane za pseudonaukę, nie
sposób odmówić mu logiki, bo przy odrobinie (nie)szczęścia mogą skumulować się
w ten dzień trzy niekorzystne zjawiska, tj: przesilenie zimowe, długi
poświąteczne i depresja poniedziałkowa. Mimo, że daleki jestem od wiary w takie
„zabobony”, w tym przypadku skory jestem się z tym zgodzić, bo w tym roku w tydzień z „Blue Monday” czułem się wyjątkowo podle, a przy życiu trzymała mnie
tylko myśl, że w weekend, będę wreszcie mógł pojechać na jakąś wycieczkę, na
której nie zmarznę do szpiku kości. Moje nadzieje podtrzymywały prognozy, które
były dosyć optymistyczne – +10 stopni i wreszcie słońce.
Jakież było moje zdziwienie, gdy obudziwszy się w niedzielę, za oknem zobaczyłem tylko deszczowe chmury. Nadzieja jednak nie opuszczała, bo to przecież Anglia, i miałem rację, bo za niecałą godzinę, chmury zniknęły i ustąpiły miejsca słońcu.
Nie pozostało więc nic innego, jak wsiąść w samochód i wprowadzić plany w czyn.
Celem naszym był mały wycinek szlaku
North Downs Way, ciągnącego się od Dover przez 246 km do Farnham (hrabstwo Surrey). Dojazd (ok 16 km.) wydawał się tak prosty, że aż banalny, jednak nie doceniłem sztucznej inteligencji nawigacji satelitarnej. Mianowicie poprowadziła nas ona, wąskimi, krętymi i podmytymi przez deszcze i roztopy ostatnich śniegów. Niemniej z małymi komplikacjami, ale udało nam się dotrzeć na miejsce.
|
Parking wypełniony do ostatniego miejsca, pomimo zimy i niedzieli |
Punktem wyjściowym było wzgórze Reigate Hill należące do pasma Surrey Hills. Pomimo, że górka nie należy do najwyższych – całe 232 m., nie wspinaliśmy się na nią, bo parking praktycznie leży na jego szczycie. Ścieżka North Downs, biegnie wzdłuż szczytów pasma, co zapowiadało miłe dla oka doznania. Po zaparkowaniu, (parking ku naszemu zdziwieniu był pełny, ale dziwnym zrządzeniem losu udało nam się znaleźć jedno wolne miejsce) udaliśmy się w kierunku zachodnim, jako pierwszy cel wyznaczając sobie leżący kilka kilometrów dalej punkt widokowy na wzgórzu Colley Hill, a później miała być wielka improwizacja, zależnie od warunków zewnętrznych. Niedaleko punktu startowego natknęliśmy się na Reigate Fort, zbudowany w 1898 w celu obrony Londynu przed inwazją ze strony Francuzów (?). Pomimo, że wstęp był za darmo, nie skusiliśmy się jednak na jego zwiedzanie, gdyż cały dziedziniec wewnątrz był zalany wodą. Kontynuując wędrówkę błotnistym szlakiem, dotarliśmy wreszcie do altanki Inglis Memorial, skąd rozpościera się piękny widok na okoliczne wioski. Oprócz widoków zaskoczył też nas porywisty, południowy wiatr, który próbował nam utrudnić wycieczkę wytrącając z rąk mapę.
|
Inglis Memorial |
|
Widoki z Colley Hill |
Idąc wzdłuż Colley Hill spotkaliśmy się jeszcze oko w oko z włochatymi krowami, chyba rasy Higlander (głowy nie dam, bo specjalistą od bydła nie jestem). Zaiste imponujące futra, co można podziwiać na zdjęciach.
|
Krowoowce, milusie. |
Minąwszy Colley Hill i Saddle Knob mieliśmy apetyt na więcej, jednak nasze plany zostały zweryfikowane przez rzeczywistość w postaci ogromnej kałuży na środku szlaku. Brak kieszonkowego pontonu potrafi czasem dać w kość. Nie było innego wyjścia, musieliśmy przystąpić do odwrotu.
|
Wioski i pola nieopodal Reigate |
|
Widok na Juniper Hill |
|
Saddle Knob |
|
Widoki na Reigate z Reigate Hill |
|
Punkt orientacyjny - Reigate Hill |
|
Tutaj padła komenda "w tył zwrot" |
Droga powrotna minęła bez problemów, nie licząc pięciokilometrowego korka, ale do tego już zdążyłem się przyzwyczaić. Czas wybrany na wycieczkę okazał się być idealny, bo niedługo po naszym powrocie okropnie się rozpadało i taka pogoda trwa do dziś czyli 29/01.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz