Isle of Wight to wyspa brytyjska na Kanale la Manche (Angielskim z wyspiarskiego punktu widzenia), oddalona 5 kilometrów od południowego wybrzeża Anglii. Przez lata słynąca przede wszystkim z przemysłu stoczniowego – to tutaj w Cove, przez firmę J. Samuel White zostały zbudowane ORP Grom oraz Błyskawica. Tutaj też powstał pierwszy na świecie wodolot.
Isle of Wight jest dosyć popularna wśród Anglików, ze względu na swoje walory turystyczne, a także historię. Na północy wyspy, w East Cove mieściła się ulubiona rezydencja letnia królowej Wiktorii - obecnie otwarty dla zwiedzających Osbourne House. Tutaj też Brytyjczycy przeprowadzali pierwsze testy swoich rakiet kosmicznych i stąd wystrzeliwali pierwsze satelity. Odbywają się tu także liczne festiwale muzyczne, wyspa jest także, bardzo polecana rowerzystom. W bibliotekach i księgarniach można znaleźć liczne i obszerne opracowania na ten temat. Miejsce reklamowane jako „raj dla rowerzystów”, przekonało nas do siebie na tyle, że zdecydowaliśmy się spędzić tam nasze Święta Wielkanocne wraz z rowerami.
Przeprawienie się przez kilkumilową cieśninę
Solent nie trwa długo ani nie stanowi zbyt wielkiego wyzwania; promy wypływają z
Portsmouth Southsea oraz
Lymington co godzinę, za to koszty mogą być znaczne, jak na tak krótki rejs, szczególnie w weekendy. My wybraliśmy opcję drugą, ze względu na łatwiejszy dojazd.
|
Na promie do Yarmouth |
Aby zdążyć na poranny prom o 7:45, musieliśmy wyruszyć z domu dosyć wcześnie, bo około 5. Jako, że drogi wczesnym porankiem w Wielki Piątek były puste, na miejsce dotarliśmy z porządnym marginesem czasowym, bo mogliśmy jeszcze pomachać pasażerom odpływającym godzinę wcześniej. Rejs do
Yarmouth trwał trochę mniej niż pół godziny. Po szczęśliwym wylądowaniu udaliśmy się na parking na południu wyspy, przy
Freshwater Bay, żeby tam przesiąść się na rowery i udać się do pierwszej atrakcji na naszej liście czyli
The Needles.
Wybierając się do miejsca określanego jako „raj dla rowerzystów”,
spodziewałem się czegoś przynajmniej przypominającego duński Bornholm.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po ruszeniu rowerem w trasę nie udało
mi się namierzyć żadnej ścieżki rowerowej, oddzielonej choćby przerywaną
linią od drogi dla samochodów. Cóż może Anglicy inaczej pojmują raj.
Celem
wycieczki było dotarcie do najdalej oddalonego na zachód punktu wyspy
nazwanego the Needles, czyli „igieł”. Nazwa ta wzięła się od kształtu
kredowych skał w tamtym miejscu, a szczególnie jednej zwanej „Żoną Lota”
której niestety dziś nie można podziwiać, bo została zniszczona przez
sztorm w 1764 r. Szczęśliwie zachowała się jednak na rysunkach:
KLIK
|
W drodze do "Igieł" |
|
I same "Igły" |
Trasa o długości 5 km nie była ekstremalnym wyzwaniem, chociaż trzeba było pokonać kilka górek i trochę uważać na samochody.
Po
około godzinie dotarliśmy do powoli zapełniającego się parkingu z
wesołym miasteczkiem przy
Alum Bay, gdzie zostawiliśmy nasze rowery i
kontynuowaliśmy naszą wędrówkę już na własnych nogach. W końcu
dotarliśmy na skraj klifu, gdzie mieści się historyczna bateria dział
(
the Needles Battery), które służyły do obrony przeciwlotniczej i
przeciwokrętowej podczas I i II wś. Nieużywana po wojnie, obecnie jest
dostępna dla zwiedzających pod szyldem
National Trust.
|
The Needles Battery |
Innym
ciekawym miejscem, które zobaczyliśmy, jest leżące nieopodal
High Downs,
które służyło za poligon dla rakiet balistycznych, na co nie można
wpaść patrząc na idealnie wyprofilowaną łąkę na szczycie klifu, w którym
wykute są liczne korytarze służące kiedyś za laboratoria. Obecnie
niektóre z pomieszczeń udostępnione są dla zwiedzających
|
Widok z High Downs |
|
Bunkry wewnątrz klifu |
Po
spędzeniu kliku chwil na zwiedzaniu instalacji militarnych, oraz
posileniu się herbatą z ciastkiem, w kawiarni z widokiem na morze,
skierowaliśmy nasze kroki na plażę przy zatoce, aby móc pooglądać klif z
dystansu, a następnie ruszyliśmy w drogę powrotną na parking przy
Freshwater Bay.
|
Alum Bay |
|
The Needles z dystansu |
|
Plaża i klif przy Alum Bay |
Następnym punktem programu było miasteczko w którym postanowiliśmy
się zatrzymać na noc.
Shanklin uważane jest za najbardziej popularny
kurort wyspy, tytuł ten zawdzięcza ono przede wszystkim swojej ogromnej
piaszczystej plaży, ale oferuje też kilka innych atrakcji
przyciągających rzesze turystów.
|
Plaża w Shanklin |
Ciekawie prezentuje się część
miasteczka zwana „starą wsią” (
Shanklin Old Village), gdzie zachowały
się najstarsze budynki miasta w których mieszczą się sklepy z
pamiątkami, a także przeróżne kawiarnie, hotele i oczywiście puby.
Prawie wszystkie budynki w tym rewirze, są pokryte strzechą, co sprawia
wrażenie (gdy akurat nie ma samochodów), jakbyśmy przenieśli się 500 lat
wstecz, albo weszli na plan jakiegoś filmu historycznego. Jeżeli ktoś
szykuje się na kolację w tej okolicy w sezonie, albo w weekend, zalecam
zrobienie rezerwacji, bo bardzo trudno gdziekolwiek znaleźć stolik.
|
Shanklin Old Village |
Innym popularnym miejscem, szczególnie wśród dzieci jest
Shanklin
Chine, najstarsza atrakcja turystyczna wyspy. Jest to coś w rodzaju
parku botanicznego utworzonego w bardzo wąskim i stromym wąwozie.
Podobno można się tutaj natknąć na rude wiewiórki, co jest rzadkością w
Anglii, niestety nie było nam to dane. Ciekawostką jest że w czasie
lądowanie w Normandii, przez park przechodziła rurociąg
PLUTO (Pipe Line
Under the Ocean, nic związanego z Disneyem), który zasilał wojska
sprzymierzone po drugiej stronie kanału w paliwo. Na miejscu można
zobaczyć jego pozostałości.
|
Shanklin Chine |
|
Pomimo, że infrastruktura rowerowa wyspy mocno zawiodła i nie
dostaliśmy tego co było w katalogach, nie dawaliśmy za wygraną i
ponownie dosiedliśmy rowerów. Tym razem mieliśmy podjechać do
Sandown,
miasta podobnie jak
Shanklin wyraźnie zorientowanego na turystę
plażowego. Jako, że Sandown od Shanklin dzieli zaledwie kilka
kilometrów, postanowiliśmy dotrzeć tam okrężną drogą, by uniknąć
samochodowego ruchu, oraz móc napawać się pięknem angielskiej wsi.
|
Angielska wieś |
Niestety
ku naszemu rozczarowaniu mniej uczęszczane trasy też obfitowały w ruch
samochodowy, jednak w końcu udało nam dotrzeć do parkingu w Sandown, u
podnóży klifu
Culver widocznego z Shankling.
Następnie, już na
piechotę podjęliśmy się wspinaczki na jego szczyt, aby się trochę
rozejrzeć po okolicy. Pomimo, że nie jest on rekordowo wysoki (99m.
n.p.m.), ale wystarczyło to żeby stał on się najpopularniejszym miejscem
dla samobójców na wyspie.
|
Culver |
W nagrodę za jego zdobycie, mogliśmy
podziwiać obelisk postawiony na cześć Charlesa Andersona-Pelham
(
Yarborough Monument), założyciela „Królewskiej Eskadry Jachtowej”
(Royal Yacht Squadron), dowódcę marynarki oraz polityka żyjącego przez
wiele lat na wyspie.
|
Yarborough Monument |
|
Widok z Culver |
|
Wszędobylskie króliki |
|
|
Już jak cywilizowani ludzie, czyli samochodem udaliśmy się na
południe wyspy, aby zdobyć najwyższy punkt wyspy, mierzący 241 m. n.p.m.
St. Boniface Down . Podejście od strony
Nansen Hill było dosyć łatwe,
jednak pogoda trochę zepsuła wrażenia, bo nie dane nam było podziwiać
panoramy wyspy, przez deszczową i mglistą pogodę.
|
St. Boniface Down we mgle |
Wzgórze
opuściliśmy stokiem południowym, wprost na uroczo położone miasteczko
Ventnor. Pokręciliśmy się po jego krętych uliczkach, angielskim
zwyczajem zatrzymaliśmy się na ciastko z herbatą i udaliśmy się w drogę
powrotną. Tym razem wzdłuż plaży na pn-wschód, a później lasem od strony
Steel Bay udało nam się dotrzeć na parking.
|
Ventnor |
|
Steel Bay |
|
Powrót szlakiem przez las |
Ambitny plan
zakładał też pokręcenie się po Yarmouth, miasta z którego mieliśmy wziąć
powrotny prom. Niestety po raz kolejny obfity deszcz spowodował, że
plany spełzły na niczym. Zamiast kręcić się po mieście utknęliśmy w
pubie.
Niemniej całą wycieczkę należy uznać za udaną, chociaż
wiele zostało jeszcze do zobaczenia, szkoda tylko było zachodu z
rowerami (musiałem zamówić dodatkowe mocowania na dach), bo niestety
wbrew marketingowi, daleko jeszcze temu miejscu do „raju dla
rowerzystów”.
Aby zobaczyć więcej zdjęć odwiedź moje konto na KOLUMBERZE
--
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz