Najprzyjemniejszą
częścią podróżowania na własną rękę jest odnajdywanie nieuczęszczanych szlaków,
które oferują tyle samo, a może nawet więcej, wrażeń co sztandarowe atrakcje
turystyczne. Taki właśnie klejnot znajdował się na końcu łagodnej ścieżki,
wijącej się leniwie ponad maleńką osadą turystyczną, Levik. Zwyczajnie zapowiadający
się spacer poobiedni już po kilkuset metrach zamieniał się magicznie w ucztę dla
oczu przy akompaniamencie okrzyków zachwytu.
Pierwszy po wyjściu ponad linię drzew ukazał
się we wspaniałej perspektywie most, spinający klamrą dwa brzegi przecięte, jak
wiele innych, mackami Lysefjord.
Szczyt Sokkanuten
pojawił się zadziwiająco szybko, zanim jeszcze pierwszy ból w łydkach miał
szansę odmierzyć przebyty dystans. Oczom ukazał się widok, dla którego warto
było przebyć każdy kilometr podróży do Norwegii.
Całkowity brak innych wycieczkowiczów
potęgował uczucie pierszeństwa w odkrywaniu tego, czego inni jeszcze nie
widzieli oraz zapewniał niezakłócony niczym kontakt z naturą.
Szlak prowadził
dalej w stronę doliny skąpanej już w wieczornym słońcu i tonącej w muzyce
ptaków. Brzmi to zbyt romantycznie? A jednak to prawda.
Epikurejski nastój
towarzyszył nam na każdym kroku i chcieliśmy aby czas się zatrzymał. Ostatecznie
warto było odłożyć na chwilę przewodnik i zdać się na atrakcje lokalne.
Sokkanuten, Norwegia 360 from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz