niedziela, 4 listopada 2012

Horror wsród czerwcowych roztopów – Brekkenipa



Po dotarciu do Stalheim, około godziny 17:00, zachęcani przez Andresa – miłego pana będącego właścicielem wynajmowanego przez nas domku i nie chcąc marnować wakacyjnego czasu, udaliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż stoku góry Brekkanipa (1194m), u podnóży której zamieszkaliśmy.
Kilka słów zachęty na początek trasy
Pierwszy etap wspinaczki przez las
Szałas dla strudzonych wędrowców
Kilkukilometrowa trasa nie wydawała się wielkim wyzwaniem na mapie, jednak już po pierwszych kilkuset metrach wiedzieliśmy, że w rzeczywistości może okazać się nieco większym wyzwaniem.
Coraz bardziej stromo, coraz bardziej mokro
Pierwsze śniegi
Kaldafjellet - góra po przeciwnej stronie doliny
Widok na dolinę Stalheim
Wiosenne roztopy, poprzecinały szlak licznymi strumyczkami, co znacznie spowolniła wspinaczkę. W ogóle ciężko tutaj mówić o szlaku jako takim, bo oznaczenia momentami były bardzo trudne do wypatrzenia, niewiele było też punktów orientacyjnych. Kwestią czasu było to, że się zgubimy. Stało się to po około 3 kilometrach gdy dotarliśmy do linii śniegu (czego mieliśmy unikać). Niemniej kontynuowaliśmy wędrówkę z grubsza w kierunku pd-zach i po jakimś czasie odnaleźliśmy się, żeby znowu się zgubić. Ten schemat powtarzał się jeszcze kilka razy, także w drodze powrotnej. Pierwotny plan zakładał, że dotrzemy w okolice mniejszego szczytu Midmorgehaugane (975m), gdzie szlak zaczynał schodzić w dół, z powrotem do Stalheim. Niestety okazał się on kompletnie zasypany śniegiem, a że przez przypadek nie wzięliśmy ze sobą nart, jedyną „drogą” powrotną była ta którą dotarliśmy czyli prowadzącą przez śniegi, strumyki, podmokłe łąki i strome skały. Niestety innej opcji nie było, także atmosfera zrobiła się lekko nerwowa bo było już po 8, a więc pozostało zaledwie kilka godzin do zmroku, a do zrobienia było jeszcze dobre kilka kilometrów.
Coraz grubszy, czerwcowy śnieg
Zasypany szlak - piaskarka tu nie dotarła
Na szczęście tym razem wszystko dobrze się skoczyło. Do naszej letniej rezydencji dotarliśmy lekko po 10 wieczorem bez ubytków na zdrowiu, tyle że w mokrych spodniach i z toną choinowych igieł w butach. Całe szczęście że miły pan Andres ostrzegł, żebyśmy nie porywali się na szczyt, bo mogłoby się to skończyć nocą spędzoną w norweskich górach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz