Po dotarciu do
Stalheim, około godziny 17:00, zachęcani
przez Andresa – miłego pana będącego właścicielem wynajmowanego przez nas domku
i nie chcąc marnować wakacyjnego czasu, udaliśmy się na krótką przechadzkę
wzdłuż stoku góry Brekkanipa (1194m), u podnóży której zamieszkaliśmy.
|
Kilka słów zachęty na początek trasy |
|
Pierwszy etap wspinaczki przez las |
|
Szałas dla strudzonych wędrowców |
Kilkukilometrowa
trasa nie wydawała się wielkim wyzwaniem na mapie, jednak już po pierwszych
kilkuset metrach wiedzieliśmy, że w rzeczywistości może okazać się nieco większym wyzwaniem.
|
Coraz bardziej stromo, coraz bardziej mokro |
|
Pierwsze śniegi |
|
Kaldafjellet - góra po przeciwnej stronie doliny |
|
|
Widok na dolinę Stalheim |
Wiosenne roztopy,
poprzecinały szlak licznymi strumyczkami, co znacznie spowolniła wspinaczkę.
W ogóle ciężko tutaj mówić o szlaku jako takim, bo oznaczenia momentami były
bardzo trudne do wypatrzenia, niewiele było też punktów orientacyjnych. Kwestią
czasu było to, że się zgubimy. Stało się to po około 3 kilometrach gdy
dotarliśmy do linii śniegu (czego mieliśmy unikać). Niemniej kontynuowaliśmy wędrówkę z grubsza w kierunku pd-zach i po jakimś czasie odnaleźliśmy się, żeby znowu się zgubić. Ten schemat powtarzał się jeszcze kilka razy, także w drodze powrotnej. Pierwotny plan zakładał, że dotrzemy w
okolice mniejszego szczytu Midmorgehaugane (975m),
gdzie szlak zaczynał schodzić w dół, z powrotem do Stalheim. Niestety okazał się
on kompletnie zasypany śniegiem, a że przez przypadek nie wzięliśmy ze sobą
nart, jedyną „drogą” powrotną była ta którą dotarliśmy czyli prowadzącą przez śniegi,
strumyki, podmokłe łąki i strome skały. Niestety innej opcji nie było, także atmosfera zrobiła się lekko nerwowa bo było
już po 8, a więc pozostało zaledwie kilka godzin do zmroku, a do zrobienia było jeszcze
dobre kilka kilometrów.
|
Coraz grubszy, czerwcowy śnieg |
|
|
Zasypany szlak - piaskarka tu nie dotarła |
Na szczęście tym
razem wszystko dobrze się skoczyło. Do naszej letniej rezydencji dotarliśmy
lekko po 10 wieczorem bez ubytków na zdrowiu, tyle że w mokrych spodniach i z toną choinowych
igieł w butach. Całe szczęście że miły pan Andres ostrzegł, żebyśmy nie
porywali się na szczyt, bo mogłoby się to skończyć nocą spędzoną w norweskich górach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz