wtorek, 22 stycznia 2013

Holandia Sylwestrowo

Zima nie wydaje się być najlepszą porą roku na zwiedzanie, chyba że chodzi o narciarskie kurorty – krótkie dni, niskie temperatury, niewiele słońca inspirują raczej do przerzucania kanałów telewizyjnych, niż do eksploracji otoczenia. Niemniej kilka dni wolnego, które trafiły się nam na przełomie 2012/2013, musiały zostać jakoś sensownie wykorzystane, inaczej prawdopodobnie zostali byśmy zjedzeni przez wyrzuty sumienia.

Nasz wybór padł na płaską jak blat stołu Holandię ze względu na śmiesznie krótki lot i co może dziwić wyższych temperatur niż kontrkandydaci, którzy trafili na krótką listę: Wenecja i Stambuł. Początkowo myśleliśmy głównie o zobaczeniu Amsterdamu, ale że do zagospodarowania było aż 5 dni zatrzymaliśmy się w miasteczku Noordwijkerhout, oddalonym o 20km od stolicy, żeby móc przy okazji odwiedzić Hagę i Rotterdam.

Holenderska informacja autobusowa napędzana energią słoneczną.
Ov-chipkaart, pozwalająca podróżować po całej Holandii
W przewodnikach można przeczytać, że główną atrakcją Noordwijkerhout są otaczające go pola tulipanów. Niestety w styczniu mogliśmy je sobie tylko próbować wyobrazić. Samo miasteczko jest urocze, chociaż składa się zaledwie z kilku ulic. Główny jego punkt stanowi mały kościółek przy Dorpstraat, wokół którego pootwierały się liczne kafejki i bary. Niemniej harmonię tego miejsca zakłócały głośne inspirowane zbliżającą się nocą sylwestrową wybuchy petard. Miejmy nadzieję, że dzieje się tak tylko raz w roku.

Przedsylwestrowe petardy
Dorpstraat


Wsi holenderska, wsi wesoła...
"Ścieżka" rowerowa
Reklama dźwignią handlu
Kilka kilometrów na wschód od miasteczka  wiejskie drogi oraz leśne ścieżki prowadzą do wielkiej, piaszczystej i sądząc po ilości miejsc parkingowych dla rowerów, bardzo popularnej plaży Noordwijk 24. Znowu pozostaje sobie tylko wyobrazić (albo zajrzeć do Google) co tu się dzieje w sezonie.
Zimowe słońce
Droga wiodąca do plaży
Noordwik 24
Warto jeszcze wspomnieć o szokująco niskich ceny alkoholu niskoprocentowego we wszelkich holenderskich marketach. Butelkę porządnego wina można było kupić już za 1.60€, Martini 4€, piwo: 60c. Niespotykane jeżeli chodzi o kraje "zachodnie". Czyżby akcyza tutaj nie dotarła?


Pierwotny plan na pierwszy dzień 2013 roku, zakładał zobaczenie Rotterdamu, ale po przestudiowaniu przewodnika, niepozorne miasteczko Delft, leżące pomiędzy Hagą i Rotterdamem wydało się bardziej interesujące.




Pociąg Sprinter, w środku i z zewnątrz
Wielopoziomowy parking dla rowerów
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, pogoda dopisała, a nawet trochę rozpieściła nas słońcem. Rodzinne miasto Vermeera (to ten od Dziewczyny z Perłą) oraz rezydencja Wilhelma I Orańskiego, od samego początku zadziwia ilością historycznych budynków harmonizujących z przecinającymi miasto kanałami. Nad jego panoramą górują wieże dwóch kościołów: lekko nie trzymającego pionu Starego Kościoła (Oude Kerk), oraz strzelistego Nowego Kościoła (Nieuwe Kerk). Uwagę zwraca na siebie też bogato zdobiony Ratusz Miejski.





Oude Kerk






Nieuwe Kerk
Ratusz miejski






Budynki z niezbyt prostopadłymi ścianami
De Roos Mole (niestety w remoncie)






Delft po zmroku
 Delft słynie z charakterystycznej, ręcznie malowanej ceramiki, którą za niemałe pieniądze można nabyć w Rynku miasta (Markt). W tym samym miejscu można też nabyć inny holenderski specjał tj. sery we wszelkich smakach i kombinacjach.


Ceramika
i holenderskie sery

Następny dzień przypadł na Amsterdam, którego nie trzeba chyba specjalnie reklamować. Od początku uderza on holenderskim liberalizmem: Dzielnica Czerwonych Świateł, liczne sklepy ze „sprzętem” zdelegalizowanym w innych częśiach świata, bary, kluby... W zasadzie aż trochę głupio zachwycać się jakimiś kościołami, Pałacem Królewskim czy zabudową nad kanałami, gdy w pobliżu tak wiele innych pokus bardziej podnoszących adrenalinę... Niemniej jako nieliczni, spróbowaliśmy i w tym znaleźć inspirację.




Zaczęliśmy od ulicy Damrak, która poprowadziła nas z Dworca Kolejowego do Pałacu Królewskiego na placu Dam. Później była Dzielnica Czerwonych Świateł i plac Nieuwmark gdzie mogliśmy podziwiać starą bramę miejską (Waag), fukcjonującą obecnie jako restauracja. Następnym punktem programu muzeum i dom Rembrandta (Rembrandthuis), oraz spacer wzdłuż rzeki Amstel (nazwanej tak od słynnego piwa) aż do "złotego zakrętu" (Gouden Bocht) - przestiżowej dzielnicy, ciągnącej się od Herengracht do Leidenstraat, gdzie można podziwiać, wybudowane wzdłuż kanałów domy, najbardziej wpływowych i bogatych postaci w historii Holandii (obecnie siedziby najbardziej wpływowych i bogatych firm).
Pałac Królewski
Nieuwe Kerk
National Monument op de Dam
Waag
Harmonijna koegzystencja


Kanał Zwanenburgwal
Fajna knajpka
Dom i muzeum Rembrandta
Pomnik Spinozy
Most zwodzony



Spui


Dom Jakuba de Wit
Zwiedzając "Złoty Zakręt"
Tyły Zamku Królewskiego


Przeprowadzka po holendersku
Singel
Poezenbot - Barka dla kotów
Stary Kościół -Oude Kerk
Amsterdam nocą
Dworzec Amsterdam Centraal
Międzynarodowy, superszybki ekspres ICE
Podczas spaceru, gdy opuszczały nas siły, spróbowaliśmy z lokalnych specjałów, a mianowicie ciasteczek z marihuaną, niemniej tradycyjny holenderski jabłecznik i mocny Duvel okazał się nieco bardziej skuteczny, jeżeli chodzi o regenerację sił.

W ostatni dzień zimowych wakacji odwiedziliśmy Hagę; siedzibę holenderskiego parlamentu i Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Niestety aura nie dopisała – dzień był pochmurny i dżdżysty. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Miejskiego Muzeum (Gementeemuseum – Mauritshuis), aby podziwiać dzieła największych holenderskich i flamandzkich klasyków m.in. Rembrandta, van Dyka, Vermeera, czy Rubensa. Niestety z tej części wycieczki nie ma zdjęć, bo aparat został skonfiskowany na bramce.
Kolejny wielopoziomowy parking dla rowerzystów
Plein 1813 - pomnik upamiętniający koniec francuskiej okupacji w 1813


Ambasada RP
Tonąc w strugach deszczu udaliśmy się na Carnegieplein, aby rzucić okiem na Pałac Pokoju (Vredespaleis), siedzibę Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, a następnie do ścisłego centrum, gdzie podziwialiśmy mury siedziby Holenderskiego Parlamentu (Binnenhof), oraz bramę średniowiecznego więzienia (Gevangenpoort), w którego wnetrzach można pozwiedzać sobie, z tego co mówią bardzo dobrze wyposażoną salę tortur.
Pałac Pokoju




Binnenhof - siedziba holenderskiego parlamentu
Jantje - bohater popularnej piosenki dla dzieci


Statua Wilhelma I Orańskiego
Kolejny holenderski specjał - śledzie





Brama więzienna
Jan de Witt - słynny holenderski przywódca (nieformalny)
Grote Kerk 
Goude Hooft - popularna haska knajpa

Tego samego wieczoru po obfitym posiłku w meksykańskiej restauracji wylecieliśmy do domu. Wyjazd, pomimo kapryśnej pogody był udany, chociaż, nie udało nam się (z drugiej strony nie spodziewaliśmy się tego) wykorzystać w pełni potencjału „krajów niskich”, takich jak np infrastruktura rowerowa. Nie mogliśmy pozachwycać się też zapachem kwitnących kwiatów czy poopalać się na ogromnych plażach. Niemniej powrót w innym terminie, aby nadrobić zaległości wydaje się bardzo realny. W końcu to tylko ok. 350 km od miejsca naszego zamieszkanie w linii prostej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz