sobota, 24 listopada 2012

Roskilde, kolebka wikingów



Nieuchronnie zbliżał się czas powrotu z krainy fiordów i jezior. Zanim jednak na dobre zamnkiemy naszą skandynawską przygodę, czekała nas jeszcze przyjemność poznawania życia średniowiecznych wikingów w Danii, przechadzka  po słynnym porcie w Kopenhadze i rzut okiem na jeszcze popularniejszą syrenkę, kontemplującą swój smutny los w blasku fleszy. 

W celu ułatwienia podróży nowoczesnemu człowiekowi bardzo ambitni ludzie wybudowali most Oresund, który w imponujący sposób połączył dwoje sąsiadów Szwecję i Danię. Przyjemność sunięcia autem po asfalcie ponad wodami zatoki kosztuje zaledwie 43 euro, skraca czas podróży w porównaniu do promu i prowadzi  wprost do Kopenhagi.



http://www.lesjoforsab.com/fjadrar/oresundsbron_id434.jpg


Roskilde i Kopenhaga from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.



Za bazę noclegową wybraliśmy bardzo spokojne miasto Roskilde, na obrzeżach którego znajduje się słynne i bogate w eksponaty muzeum statków wikingów Vikingeskibsmuseet. 

Około 1000 lat temu łodzie, które obecnie stanowią eksponaty muzeum temtejsi mieszkańcy wypełnili kamieniami i zatopili w ujściu fiordu, aby bronić dostęp do Roskilde. W latach 60tych XX wieku  udało się wyłowić z dna zatoki pięć łodzi i zrestaurować na tyle, aby zrozumieć jak wikingowie budowali statki. 



Autentyczna łódź wikingów 


Replika łodzi 

Muzeum także prowadzi warsztat, w którym buduje się repliki tychże statków tradycyjnymi metodami wikingów. Naprawdę nie używa się tam żadnych współczesnych narzędzi, a co ciekawe wiele z nich wygląda zupełnie tak samo jak dzisiaj. 




Na miejscu można też popłynąć repliką łodzi napędzaną własnymi mięśniami w towarzystwie innych trochę zdezorientowanych ochotników. 




Pozostała część miasta to głównie deptak handlowy z uroczym rynkiem i monumentalną katedrą średniowieczną Roskilde Domkirke. Przechadzka po mieście połączona z wizytą w muzeum to doskonały czas na spędzenie dnia. Warto też skusić się na lody, które w Danii zawsze mile zaskakują rozmiarem i smakiem.


Słynna katedra Domkirke z wieżami
 



Główna ulica miasta z rynkiem po lewej stronie



Historyczna zabudowa wokół katedry 

środa, 21 listopada 2012

Ha det Norge, Hej Sverige!



No i nadszedł dzień, w który z żalem musieliśmy opuścić przepiękną krainę fiordów, nasz ból łagodziła odrobinę nienajlepsza pogoda, ale i tak nastroje były raczej minorowe. Na szczęście nie oznaczało to dla nas jeszcze końca wakacji. Następnym punktem programu była dosyć długa podróż do szwedzkiego Göteborga, gdzie mieliśmy zatrzymać się na następne 2 noce.

Z Hordaland (Norwegia) do Västra Götaland (Szwecja) from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.

Trasa do Szwecji była banalna. Aż do Oslo wiodła drogą E16, której częścią jest najdłuższy samochodowy tunel na świecie, prawie 25 kilometrowy Lærdalstunnelen. W Oslo należało przeskoczyć na kilka kilometrów na E18, gdzie doświadczyliśmy brutalnego powrotu do cywilizacji, stojąc w kilkukilometrowym korku, aż do zjazdu na E6, która doprowadziła nas aż na przedmieścia Göteborga . Tam też zostaliśmy zaskoczeni przez kompletnie dezorganizujące ruch rozległe roboty drogowe, gdzie brak jakichkolwiek informacji o objazdach znacznie opóźnił nasz przyjazd do hotelu.

Göteborg przywitał nas dosyć pochmurną pogodą, ale przynajmniej oszczędził nam deszczu. Pierwszym szczytem do zdobycia był biurowiec „Göteborgs-Utkiken”, znany jako "szminka", skąd z wysokości 86m udało nam się rzucić okiem na panoramę miasta. Nieopodal niego, także nad rzeką Göta älv znajduje się potężny budynek opery oraz żaglowiec „Viking”. Po ich obejrzeniu udaliśmy się do dzielnicy Gamla Haga, gdzie podziwiać można typową dla Skandynawii drewnianą zabudowę, a przy okazji najeść się szwedzkich wypieków.
Göteborgs-Utkiken - "szminka" z zewnątrz

Viking

Göteborgsoperan

Kanelbullar - szwedzkie bułeczki
Gamla Haga
Niestety będąc ciągle pod wrażeniem norweskiej natury, ciężko było nam się zachwycić miejskimi krajobrazami, także po przechadzce po Östra Hamngatan (głównej ulicy miasta), oraz znajdującym się w pobliżu parku Trädgårdsföreningen i zobaczeniu Ullevi – największego stadionu w Skandynawii wróciliśmy do hotelu, żeby zregenerować siły na podróż do duńskiego Roskilde, czekającą nas następnego dnia.
Zaparowany obiektyw w ogrodzie botanicznym w Trädgårdsföreningen
Uniwersytet w Geteborgu
Stadion Ullevi
Klasyczny tramwaj
Karta pozwalająca korzystać z transportu miejskiego w Göteborgu i okolicach
-

czwartek, 15 listopada 2012

Słoneczne Bergen - sekret Norwegów

Po wyczerpującej przygodzie ze wspinaczką w czerwcowych roztopach na zboczach Brekkenipa, nadszedł czas na tradycyjne zwiedzanie. W celu uniknięcia kłopotliwego parkowania w mieście, dojechaliśmy samochodem do stacji kolejowej Arna Idse z darmowym parkingiem. Bilety na pociąg dostępne są z automatu, który przyjmuje tylko karty bankowe. Pojedynczy bilet kosztował 35 koron.
Po krótkiej podróży znaleźliśmy się w odległości spaceru od turystycznego centrum miasta położonego w porcie.



Jak każde miasto, Bergen ma do zaoferowania wiele atrakcji, ale plan zwiedzania jest uzależniony od czasu. Przy pięknej pogodzie, jaka nas zastała najlepszym wyborem było pozostanie na ulicach miasta i chłonięcie widoków i atmosfery leniwego relaksu.




Największą atrakcją jest niewątpliwie kolejka na szczyt Floyfjellet zwany Floyen. Ze szczytu roztaczają się piękne panoramiczne widoki oraz znajdują się liczne ścieżki spacerowe. Jest to idealne miejsce na wypoczynek i piknik i przyciąga rzesze turystów i mieszkańców Bergen.




Historyczna część miasta z piękną architekturą zdobi promenadę portu wzdłuż Bryggen. Drewniane budynki są pięknie zachowane i współcześnie są domem dla prywatnych sklepów, kawiarni i restauracji. Dzięki temu wstęp jest za darmo, a bogata oferta handlowa gwarantuje rozrywkę na długi czas. Urok tego miejsca jest nie do przecenienia.




Na każdym odcinku podróży po Norwegii można dostrzec zamiłowanie jej mieszkańców do drewnianej zabudowy. Nigdzie nie było to tak oczywiste i eleganckie, jak w Bergen. Kilka tego przykładów poniżej.




Bergen oferuje wiele innych atrakcji oraz jest bazą wypadową dla ekscytujących wycieczek promem na północ. Informacje można uzyskać w nowoczesnym centrum turystycznym w porcie.

Malowniczym miejscem jest targ rybny w porcie, który oprócz owoców morza sprzedaje swieże posiłki z grilla. Jeden z ciekawszych okazów ryb zamieszczam poniżej. Bon apetit.


niedziela, 11 listopada 2012

Hordaland i Sogn w cztery dni i noce

Wybór Stalheim na bazę wypadową dla Hordaland, mimo że całkowicie przypadkowe okazało się strzałem w dziesiątkę. Niewielka wioska, góruje nad doliną Nærøydalen, otoczona potężnymi, pokrytymi śniegiem górami i setkami wodospadów.  Gdy zobaczyliśmy okolice po raz pierwszy i dowiedzieliśmy się od Andresa o liczbie pobliskich atrakcji, od razu było wiadomo, że cztery dni, pomimo że trwające ok 18 godzin każdy, to o wiele za krótko, żeby porządnie zapoznać się z okolicą.


Nasz wakacyjny domek


Sielankowe Stalheim

Sivlesnipa
Na pierwszy ogień poszło Bergen, później niewielkie, aczkolwiek bardzo popularne, zapewne ze względu na kolejkę i przystań dla promów Flåm. Turystyczna wioska, położona na na krańcu Aurlandsfjorden, w odróżnieniu do innych miejsc, napotkanych w tej części Norwegii jest miejscem wypełnionym po brzegi turystami.Główną atrakcją tego miejsca jest Flåmsbana, kolejka, którą można udać się w podróż do położonego 30km dalej i 900m wyżej Myrdal, podczas której można napawać się widokami doliny Flåmsdalen.
Mapka portu


Ægir Brewery - Pub wikinga
Stacja kolejowa Flåm

Flåmsbana

Przystań

 Jako, że pogoda w ten dzień była, szczególnie na tą cześć Europy  wyjątkowo ładna, nie zdecydowaliśmy się na przejażdżkę pociągiem i postanowiliśmy poeksplorowac dolinę na własnych nogach. Udaliśmy się trasą wzdłuż rzeki Flåmselvi, w sumie bez określenia punku końcowego. Oczywiście majestatyczne Norweskie góry i wodospady po raz kolejny zachwyciły nasze zmysły, ale że nie jesteśmy wyczynowcami wróciliśmy do Flåm po zmęczeniu materiału, czuli po przebyciu około połowy trasy pociągu do Myrdal.

Niespotykana, jak na norweskie warunki temperatura powietrza.
Flåmselvi


Innym miejscem wartym wspomnienia jest zamykające Nærøyfjorden, Gudvangen. Niepozorna osada, leżąca mniej niż 10 kilometrów od Stalheim, której centralnymi punktami są stacja benzynowa i niewielka przystań dla promów, widokami śmiało mogłaby konkurować ze wspomnianym Flåm. W miejscu tym można też podziwiać rekonstrukcje łodzi wikingów, a pod koniec lipca odbywa się tam poświęcony im festiwal.
Nærøyfjorden, Gudvangen
Mimo, że zaplanowana, ze względu na wątpliwe warunki pogodowe, nie doszła do skutku wyprawa do leżącego po przeciwnej stronie fiordu, Kaupanger. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo spędziliśmy ten dzień na ganku naszego tymczasowego lokum, grillując norweską karkówkę i pijąc piwo.

W samym Stalheim atrakcją samą w sobie jest także zjazd drogą Stalheimskleiva. Mierząca zaledwie półtora kilometra trasa o spadku dochodzącym do 20%, na której napotkamy 13 trawers i będziemy mogli podziwiać m.in dwa największe w okolicy wodospady: Sivlefossen i Stalheimsfossen. Do dzisiaj nie mam pewności, czy właśnie tej atrakcji nie zawdzięczam, stwierdzonego po powrocie, dosyć szybkiego zużycia klocków i tarcz hamulcowych w samochodzie.
Stalheimskleiva i Stalheimsfossen

Stalheimskleiva from wrozjazdach.blogspot.com on Vimeo.
-

niedziela, 4 listopada 2012

Horror wsród czerwcowych roztopów – Brekkenipa



Po dotarciu do Stalheim, około godziny 17:00, zachęcani przez Andresa – miłego pana będącego właścicielem wynajmowanego przez nas domku i nie chcąc marnować wakacyjnego czasu, udaliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż stoku góry Brekkanipa (1194m), u podnóży której zamieszkaliśmy.
Kilka słów zachęty na początek trasy
Pierwszy etap wspinaczki przez las
Szałas dla strudzonych wędrowców
Kilkukilometrowa trasa nie wydawała się wielkim wyzwaniem na mapie, jednak już po pierwszych kilkuset metrach wiedzieliśmy, że w rzeczywistości może okazać się nieco większym wyzwaniem.
Coraz bardziej stromo, coraz bardziej mokro
Pierwsze śniegi
Kaldafjellet - góra po przeciwnej stronie doliny
Widok na dolinę Stalheim
Wiosenne roztopy, poprzecinały szlak licznymi strumyczkami, co znacznie spowolniła wspinaczkę. W ogóle ciężko tutaj mówić o szlaku jako takim, bo oznaczenia momentami były bardzo trudne do wypatrzenia, niewiele było też punktów orientacyjnych. Kwestią czasu było to, że się zgubimy. Stało się to po około 3 kilometrach gdy dotarliśmy do linii śniegu (czego mieliśmy unikać). Niemniej kontynuowaliśmy wędrówkę z grubsza w kierunku pd-zach i po jakimś czasie odnaleźliśmy się, żeby znowu się zgubić. Ten schemat powtarzał się jeszcze kilka razy, także w drodze powrotnej. Pierwotny plan zakładał, że dotrzemy w okolice mniejszego szczytu Midmorgehaugane (975m), gdzie szlak zaczynał schodzić w dół, z powrotem do Stalheim. Niestety okazał się on kompletnie zasypany śniegiem, a że przez przypadek nie wzięliśmy ze sobą nart, jedyną „drogą” powrotną była ta którą dotarliśmy czyli prowadzącą przez śniegi, strumyki, podmokłe łąki i strome skały. Niestety innej opcji nie było, także atmosfera zrobiła się lekko nerwowa bo było już po 8, a więc pozostało zaledwie kilka godzin do zmroku, a do zrobienia było jeszcze dobre kilka kilometrów.
Coraz grubszy, czerwcowy śnieg
Zasypany szlak - piaskarka tu nie dotarła
Na szczęście tym razem wszystko dobrze się skoczyło. Do naszej letniej rezydencji dotarliśmy lekko po 10 wieczorem bez ubytków na zdrowiu, tyle że w mokrych spodniach i z toną choinowych igieł w butach. Całe szczęście że miły pan Andres ostrzegł, żebyśmy nie porywali się na szczyt, bo mogłoby się to skończyć nocą spędzoną w norweskich górach...